Smutne
miasteczko
Było sobie
miasteczko, które było całe smutne. Już kiedy spoglądało się na nie z dala –
czy człowiek podróżował dyliżansem,
pociągiem pancernym czy choćby zwykłym fiakrem – otaczający je welon smutku był
doskonale widoczny: szarawo-niebieskawo-siny klosz wiszący nad miasteczkiem
niby statek obcych albo odwrócony durszlak trzymany dłonią jakiejś niebiańskiej
kucharki. Im bliżej miasteczka, tym poczucie smutku stawało się silniejsze.
Poprzedzały je niewątpliwie smutne przedmieścia, pełne smutnych domków o
dachach krytych co najmniej trzema różnymi rodzajami pokrycia, smutnych reklam
bez pokrycia i smutnych strzelnic udających kręgielnie na przemian z aptekami
udawanymi przez smutne spożywczaki. Smutna była brama miejska, bliżej
przypominająca zwiędłe pół pączka z czyjegoś chudego czwartku niźli poważną
urbanistyczną konstrukcję. Strzegli jej smutni strażnicy w niedopasowanych
kombinezonach, trochę śmieciarskich, trochę listonoskich, strzegący
jednocześnie zapyziałej dacii z odłażącym kalkomaniowym napisem „strzygą i
bronią”, w butach jednocześnie za dużych i za małych, rozklapcianych i
skurczonych, zawsze niepewni, bo bez broni/bronni/Broni. Za nimi czaili się w
półmroku smutni policmajstrzy, ludzie, którzy widzieli wszystko i wiedzieli wszystko,
którzy znali na wylot wszelkie sprawy i sprawki zamieszkujących miasteczko
smutnych ludzi. Smutek tych ostatnich był tak dojmujący, że dałoby się go rąbać
wikińskim toporem. Chociaż na pozór sprawiali pozytywne wrażenie, rojąc się po
pełnych świeżo wyremontowanych dziur ulicach i zaglądając do licznych składów,
przybytków i lokali pomieszczonych w budynkach sięgających niejednokroć wyżej
niż kruk leci, gdy za myszą goni, w otoczeniu reklam jawnych, tajnych i
wielopłciowych ogłaszających powszechną szczęśliwość i dobrobyt, dla każdego
kto patrzył na ten spektakl z jakąkolwiek dozą trzeźwego sceptycyzmu – nie
mówiąc już o właściwym ontologicznie krytycznym namyśle – nie ulegało
najmniejszej wątpliwości, że są smutni. Byli smutni smutkiem głębszym nieporównanie
niż te płytkie oznaki sztucznego zadowolenia, smutkiem zasadniczym,
fundamentalnym i pierwotnym. Pośrodku smutnego miasteczka tkwił, skulony niby
ropucha w kwietniowy deszcz na środku ruchliwej arterii, smutny ryneczek.
Kamieniczki były, jak to zwykle w smutnych miasteczkach, poszarzałe,
przygarbione, obdrapane, z łuszczącym się tynkiem, często gęsto naznaczone
śladami przeprowadzanych na nich operacji plastycznych czy wręcz medycznych eksperymentów,
zmęczone i zwyczajnie smutne. Pośrodku ryneczku wznosił się smętnie smutny
pomnik poświęcony smutnym sprawom z przeszłości, nieprzyjemnym i
przygnębiającym, w kształcie niedużego męża wznoszącego z pewną bojaźnią dłoń
ku górze, jakby nie mógł się zdecydować, którą konkretnie metanarrację pragnie
przekazać, z dodatkiem elementów zbyt smutnych, byśmy mogli tu o nich pisać.
Smutne
były w miasteczku przystanki trolejbusowe z falistej blachy i pordzewiałych
ceowników, smutne były rozłażące się w szwach drewniane ławeczki, smutne były
wszechobecne śmietniki, czy to zamykane na szyfr w pseudobiałych budyneczkach w
typie dworków lub willi czy ograniczone do stadka przepełnionych kubłów, smutne
były poprzechylane znaki drogowe głoszące reguły, które i tak wszyscy łamali, i
smutne chodniki, składające się – zupełnie jak dachy – zawsze z co najmniej
trzech różnych rodzajów pokrycia na danym odcinku.
Wśród i wokół
tego wszystkiego, od kanałów po dachy, od piwnic po strychy, od chat po dwory, od
jatek po zakrystie, roiły się duchy. Duchy, jak to duchy, były smutne. Ich
smutek – nieodwołalny, naturalny, oczywisty, absolutny, ostateczny – udzielał
się mieszkańcom miasteczka i samemu miasteczku, przesączając się powoli z
jednej rzeczywistości w drugą na zasadzie metempsychicznej osmozy, przez błony
luster, kałuż, szyb okiennych i sklepowych witryn, niczym koniina drążąca swój
śmiertelny wzór w żyłach Sokratesa, kładąc na wszystko trupio szary osad
smutku.
Tak
wyglądała sytuacja w smutnym miasteczku – przyznacie, że niewesoła.
Aż
któregoś dnia to wszystko się zmieniło.
Do smutnego
miasteczka przybyło wesołe miasteczko.