niedziela, 5 stycznia 2014

Joseph Scapellato, „Czternastu kowbojów przy ognisku”

Czternastu kowbojów przy ognisku, leżących, przykucniętych, śmierdzących. Za nimi stado układające się do spoczynku. Ogień pochłaniający chrust i drewno, jakie udało im się zgromadzić.

Gdy się zebrali, psy znalazły w wyschniętym parowie trupa. Widać było, że nie żyje od niedawna, jeszcze miał na sobie buty i pas. Ktoś roztrzaskał mu czaszkę. Poplamiony krwią kamień leżał w pobliskich krzakach niczym nakrapiane jajo w gnieździe.

A teraz było bezksiężycowo, bezwietrznie, milcząco. Gwiezdny blask wydobywał z ciemności zarysy śpiącego bydła i gór o spłaszczonych wierzchołkach.

Adamson pomyślał: „A może użyć noża?”.

Martinez myślał o tamtym białym, który zaatakował go żeliwnym rondlem.

Hunson, Jones i Pochmurny Koń, starsi od pozostałych, wspominali wojenne czasy.

Miller myślał o czerwonoskórych, których zastrzelił, jednego po drugim, ze swojego stanowiska wysoko na rozgrzanej skale.

McWhorter o czerwonoskórym, do którego strzelił sześć razy, gdy ten odwrócił się, by umyć twarz w hotelowej umywalce.

Gomez o czarnym, którego pobił krzesłem.

Bauer i Metzer o czarnym, którego wrzucili do zatrutej studni.

Bohland o mulacie, którego związał w kij, przytroczył do siodła i przeciągnął galopem przez kaktusy i cierniste krzewy.

Gaines o mulacie, którego przywiązał do drzewa, zmasakrował i porzucił, o czerwonoskórym, którego przywiązał do krzesła w jaskini i spalił żywcem, i o białym, którego związał, zgwałcił i udusił w burdelu.

Pete zwany Gwiżdżącym o żółtym, którego udusił na pryczy w celi.

Redondo o dziesiątkach białych, mulatów i czarnych stratowanych przez rozszalałe stado, które on i inni na nich skierowali, o próbujących wstać i wrzeszczących mężczyznach, których ani wtedy, ani teraz nie dało się zliczyć. Spróbował ponownie. A potem kobiety, a potem dzieci.

Redondo trącił syczące polano.

Pete zwany Gwiżdżącym podłubał w lewej dziurce i smarknął prawą.

Gaines beknął w trakcie beknięcia.

Bohland wstał, by rozprostować kości.

Bauer podał Metzerowi kapciuch z tytoniem.

Gomez dłubał w zębach źdźbłem trawy.

McWhorter splunął sobie w dłoń i wytarł ją o spodnie.

Miller przeczesał włosy, wąsy i bokobrody, a potem bokobrody, wąsy i włosy.

Pochmurny Koń, Jones i Hunson, leżący na plecach obok siebie, udawali, że śpią.

Martinez zachichotał cicho.

A Adamson wyciągnął nóż, tylko po to, by zobaczyć, jak blask ognia tańczy na ostrzu.

Originally published by Necessary Fiction.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz