Hanney
odchylił się w krześle tak, że jego plecy utworzyły z podłogą kąt czterdziestu
pięciu stopni. – Wiecie, co jest najlepsze, jeżeli chodzi o Billy’ego Śruta? –
zapytał, podnosząc brwi i spoglądając na Dziwnego i mnie.
- Nic nie
przychodzi mi do głowy – odparł Dziwny, siadając na ławce i bębniąc ołówkiem o
zęby.
- No
właśnie – rzekł Hanney. – W tym cholernym szkieletorze nie ma nic dobrego.
- Masz
rację – zgodziłem się. – Buc z niego i tyle.
Hanney
skinął głową. – Dlatego musimy sukinsyna wykończyć.
- Pełna
zgoda, przyjacielu – odparłem, oglądając paznokcie w poszukiwaniu
nieistniejącego brudu.
Nagle
Harry Błysk – który stał na straży przy drzwiach – zakończył tę naradę słowami:
- Śrut nadchodzi!
Hanney
prawie spadł z krzesła; Dziwny prawie spadł z biurka. Chwilę później
siedzieliśmy przepisowo w krzesłach, z wyprostowanymi plecami, spoglądając
przed siebie. Serce waliło mi jak młotem.
- A więc
dobrze – rzekł profesor Franklin, wchodząc do sali i stając za pulpitem. – Na czym
to skończyliśmy? – Spojrzał na słowa wypisane kredą na tablicy. – Ach tak,
angielska wojna domowa. – Zdjął okulary i przetarł szkła. – Panie Hanney?
- Słucham,
panie psorze – rzekł Hanney posłusznie.
- Wydajesz
mi się w pewnym sensie miłośnikiem historii, nieprawdaż? Ha, ha! A zatem, panie
Hanney, proszę mi powiedzieć, jak nazywano główne obozy walczące w angielskiej wojnie
domowej?
Hanney
posłał mi rozpaczliwe spojrzenie. Wzruszyłem ramionami. Wyglądało na to, że
Billy Śrut przeżyje kolejny dzień.
Originally published here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz