Dla Emily Dickinson
NIECH
BĘDZIE JESIEŃ
Niech
będzie inne miasto. Niech domy będą niskie, przeciętne, trochę starych i trochę
nowych. Niech gabinet lekarski mieści się w bocznej uliczce, w nowym bliźniaku
z jasnej cegły z okrągłym oknem i podwójnymi drzwiami i pomalowanymi na
jaskrawy kolor metalowymi poręczami, by wchodzący pacjenci mieli się czego
chwycić.
Niech
filie sieciowych sklepów na głównej ulicy będą za małe, by pomieścić cały
asortyment towarów. Niech ich obroty zaniżają sklepy organizacji charytatywnych
sprzedające używane produkty dobrej jakości. Niech będą inne sklepy oferujące
rzeczy nieużyteczne: rzemiosło; drogie ubranka dziecięce; spłowiałe kartki
świąteczne; ręcznie robione artykuły gospodarstwa domowego. Niech te sklepy
będą puste, a ich kierowniczkami niech będą stare kobiety stojące w drzwiach i
wypatrujące idealnego klienta. Niech moda będzie czymś, o czym słyszy się
skądinąd.
Niech będą
zaułki dla rowerów obrośniętych ciernistymi krzewami, z puszkami po cydrze w rowach.
Niech te zaułki będą skrótami, lecz niech nikt nie kwestionuje sensu posiadania samochodów. Niech te skróty biegną na tyłach ogródków działkowych i supermarketów i zbudowanych z pustaka
szkół przy obwodnicy. Niech biegną pod obwodnicą. Niech używają ich wyprowadzacze
psów, a także wędkarze i narkomani. Niech te skróty będą puste, kiedy dzieci są w
szkole, za wyjątkiem jednego czy drugiego wyprowadzacza psów, wędkarza czy
narkomana. Niech każdy nosi odpowiedni mundur. Niech żaden wędkarz lub
wyprowadzacz psów nie będzie wzięty za narkomana; niech żaden narkoman nie
będzie wzięty za wyprowadzacza psów lub wędkarza. Niech wędkarze raz na jakiś
czas wyprowadzają psy.
Niech będą
dzieci i ludzie starzy, lecz mało tych, których zajęciem nie jest ani nadzieja,
ani pamięć. Niech w pewnym momencie przyjedzie trochę imigrantów: tylu, żeby
zapełnić sklepy całodobowe i restauracje z etnicznym jedzeniem, ale niech
zostanie to zapomniane. Niech wszystkie dzieci będą w szkole, z oddechem
wstrzymanym, wypuszczone o trzeciej po południu do parku. Niech rytm miasta nie
będzie podawany w wątpliwość. Niech będę singlem: bez dzieci, bez krewnych.
Niech nie pasuję.
Niech
będzie akademia sztuk pięknych, gdzie studenci marzą o miastach, do których nie
wyjeżdżają.
Niech
sztuka dla starych ludzi będzie czymś kolorowym, a dla młodych czymś czarno-białym.
Niech sztuka zawsze będzie czymś. Niech rzeczy kolorowe pojawiają się czasami w
witrynach sklepów sprzedających ręcznie robione artykuły gospodarstwa domowego.
Niech studenci akademii sztuk pięknych zapełniają czasem puste sklepy rzeczami
czarno-białymi. Niech starzy ludzie podchodzą do witryn pustych sklepów i mrużą
oczy i marszczą czoła.
Niech będzie
kawiarnia przy sklepie z dopalaczami, gdzie lubią przesiadywać studenci
akademii, i niech kupię sobie tam cygańską chustkę z frędzlami. Niech ten zakup
oznacza, że mam artystyczne inklinacje.
Niech
kawiarnia podaje niesmaczną kawę. Niech ma tylko wczorajsze wiadomości i
lokalne gazety (niech mają miejsce drobne przestępstwa i niech wydarzające się
raz na jakiś czas przestępstwa większego kalibru będą powodowane motywami
natury osobistej: brakiem szczęścia małżeńskiego, nieszczęśliwym dzieciństwem).
Niech siedzę w kawiarni i popijając niesmaczną kawę usłyszę pogłoskę, iż ktoś
sławny miał przyjechać do miasta, lecz wizyta została odwołana. Niech
ekspedientka za ladą potrząśnie głową, jej uręcznikowiona dłoń poruszająca się spiralnie
wewnątrz uparcie poplamionej szklanki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz