Z powrotem
w robocie, i właśnie jestem na komisariacie policji. Agenda rządowa, dla której
pracuję, ma wystarczające wpływy, by umieścić mnie, gdzie trzeba, ale nie bez
wzbudzania niechęci i podejrzeń. Działamy oficjalnie, ale dyskretnie, nawet
jeżeli czasem utrudnia nam to życie.
Wydział 33
bada sprawy niewyjaśnione. Och, wiem, słyszeliście o tym, znacie to z seriali,
ale tak naprawdę w większości przypadków wyjaśnieniem są balony meteorologiczne,
lekarze-maniacy, zwierzęta zbiegłe z zoo albo coś równie przyziemnego.
Tym razem miałem
powody sądzić, że chodzi o coś innego, i utrzymanie całej sprawy z dala od
mediów było trudne. Nie żeby robiło to jakąś różnicę, bo w mieście takim jak
Shoulton plotki roznoszą się z szybkością błyskawicy. Bestia wróciła. Coś
zabiło kilka zwierząt domowych, rozerwało na strzępy kilka sztuk bydła, a teraz
na intensywnej terapii znalazł się mały chłopiec. Miasteczko żyło w strachu.
Kiedy przyjechałem poprzedniego wieczora, ulice były opustoszałe. Właścicielka
pensjonatu, starsza pani, kazała mi podać legitymację służbową przez szparę na
listy, zanim mnie wpuściła.
Inspektor
prowadzący śledztwo nie mógł być starszy ode mnie o więcej niż dziesięć lat,
ale już solidnie łysiał. Usta z opadniętymi kącikami zdawały się ciągnąć w dół
całą twarz, przez co wyglądał na zmęczonego i zgorzkniałego. Bił od niego
zapach papierosowego dymu i miętowych cukierków.
Siedzieliśmy
w ciasnym pokoiku przesłuchań, przy stole, na którym piętrzyły się stosy
beżowych teczek z aktami. Posadzono mnie po stronie, po której sadza się
podejrzanego, ale nie pozwoliłem, by zbiło mnie to z tropu. Znałem tę sztuczkę,
miejscowi stróże prawa nie lubili, gdy wtykaliśmy nos w ich sprawy, więc dawali
nam do zrozumienia, że jesteśmy nieproszonymi gośćmi, jednocześnie zapewniając
wszelką pomoc, oczywiście.
- To
wszystkie akta, w tym wszystkie przypadki zaginionych zwierząt domowych od
zeszłego miesiąca, kiedy wygląda, że ta sprawa się zaczęła.
-
Dziękuję, inspektorze. Znajdę pana, gdybym miał jakieś pytania.
Wiedziałem,
że nie podoba mu się, że go odsyłam, z drugiej jednak strony nie zamierzał
siedzieć ze mną i tracić czasu. Zawahał się. Z dłonią na pierwszej teczce
podniosłem wzrok i napotkałem spojrzenie jego zmrużonych oczu.
- Tak?
- Joe
Bright. To pański brat, Ben Bright, przebywa w Hendy House, nieprawdaż?
Hendy House,
zakład dla umysłowo chorych i potencjalnie niebezpiecznych. Skrzywiłem się.
- Tak. – Na
końcu języka miałem uwagę o jego zdolnościach detektywistycznych, ale
powstrzymałem się.
- Ciekawe,
jak to wszystko zaczyna się od nowa i pan zjawia się ponownie.
- Bardzo
ciekawe. Taką mam pracę, inspektorze.
- Teczka
pańskiego brata jest na samym dole.
- On wciąż
jest w Hendy, jak przypuszczam, więc po co wyciągać jego teczkę?
- Wciąż
tam jest. Ale to nie znaczy, że nic nie wie o tym, co się dzieje.
- Był pan
się z nim widzieć, inspektorze?
- Jak
dotąd nie miałem powodu. Może powinienem wyciągnąć pańską teczkę, skoro wrócił
pan do miasta. Zawsze wydawało mi się dość niezwykłe, że ostatnim razem ataki
ustały zaraz po tym, jak pan wyjechał, a pańskiego brata zamknięto. Wielu ludzi
się temu dziwiło. Ale byłem wtedy tylko konstablem, nic nie mogłem zrobić.
A Wydział
kazał im umorzyć śledztwo. Zwerbowali mnie i zamknęli Bena. Inspektor mógłby
się jednak zdziwić, gdy zażądał mojej teczki. Nie dostałby jej. Wydział ma
specjalne przywileje.
Originally published here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz