Mały szary
człowieczek wszedł do biura Bena Murphy’ego i wbił weń spojrzenie wielkich
czarnych oczu. Ben widział wiele w ciągu piętnastu lat szeryfowania w hrabstwie
Chaves, ale nigdy nic podobnego do tego nagiego, kościstego pokurcza o wielkiej
głowie. W gruncie rzeczy nie był nawet w stanie stwierdzić, czy to mężczyzna, mimo
że tamten był bez spodni. Lecz Ben wiedział, że bez względu na sytuację należy
zachować spokój i opanowanie.
- W czym
mogę pomóc? – zapytał.
Człowieczek
(Ben uznał, że tak najprościej będzie go nazywać) zamrugał oczami. – Czy pan
jest szeryfem?
Jego drobne
usta nie poruszały się, przyjemny baryton wydobywał się nie wiadomo skąd. Ben
był pod wrażeniem, zdołał jednak nie zrobić zdziwionej miny, ani nie rozejrzeć
się po pomieszczeniu w poszukiwaniu źródła głosu. Przedstawiciel wymiaru
sprawiedliwości musi w każdych okolicznościach pozostać spokojny i opanowany, gdyż
inaczej nie będzie szacunku dla prawa. Taką zasadę wyznawał Ben, od kiedy objął
stanowisko, i nie widział powodu, by ją teraz zmieniać.
- Tak –
odparł.
- Nazywam
się Oorlatu’u – rzekł pokurcz. – Znalazłem się w pańskiej... jurysdykcji i pomyślałem,
że moglibyśmy sobie pomóc.
- A
mianowicie?
- Jestem
łowcą nagród – wyjaśnił Oorlatu’u.
- Pański
zawód akurat niewiele mnie obchodzi – odparł Ben.
- Nie jest
pan jedyny. A jednak całkiem skrupulatnie zastosowałem się do waszych praw i obyczajów.
Mam nadzieję, że to złagodzi pańską postawę.
Ben
zmarszczył czoło słysząc te wielkie słowa i zaczął się zastanawiać, czy Oorlatu’u
nie próbuje przypadkiem okazać mu swej wyższości. Było to coś, co robił czasem
Dell Martinson, jedyny prawnik w mieście, i niemożebnie wkurzało to Bena.
- Czy mam
rozumieć, że przyskrzynił pan bandytę? – zapytał.
-
Schwytałem Wichitę Kida – odparł mały człowieczek. – Tyle że mam go nie w
skrzyni, a w specjalnym pojemniku.
W tym
momencie drzwi się otworzyły i do środka weszły dwie istoty identyczne jak
Oorlatu’u (na tyle, na ile Ben w stanie stwierdzić), prowadząc metalowy
pojemnik, który unosił się około sześciu cali nad ziemią. Czarny i połyskliwy,
kształtem przypominał odwróconą do góry dnem trumnę, a na jego powierzchni nie
widać było żadnych łączeń.
- Kid jest
w środku?
- Tak.
- Co to za
pojemnik?
- To
komora splątania kwantowego – wyjaśnił Oorlatu’u. – Wichita Kid jest wewnątrz,
razem ze źródłem promieniotwórczym w postaci jednego atomu i zasobnikiem z
trującym gazem. Jeżeli atom rozpadł się i wyemitował cząstkę promieniowania,
gaz został uwolniony i Kid nie żyje. Jeżeli atom nie rozpadł się, gaz nie
został uwolniony i Kid żyje. Ponieważ rozpad atomu zależy od wpływu
obserwatora, Wichita Kid znajduje się obecnie w stanie superpozycji. Dopiero
otwarcie pojemnika spowoduje rozstrzygnięcie sytuacji.
Ben
otworzył szufladę biurka, wyciągnął zwitek prasowanego tytoniu i odgryzł
kawałek. Wstał i powoli obszedł pojemnik, żując z namysłem.
- Czy nie
taki zwyczaj panuje w pańskiej jurysdykcji? – zapytał Oorlatu’u.
- Nie
pamiętam, żeby ktokolwiek zadał sobie tyle trudu - wycedził szeryf Murphy.
- Na
liście gończym stało wyraźnie: „Poszukiwany żywy lub martwy” – rzekł mały szary
człowieczek. – Nie znam innego sposobu, żeby spełnić to żądanie.
Originally published here.
Originally published here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz