Była nowa
w mieście i nieodpowiednio ubrana, sukienka w kwiaty w środku zimy. Pracowała
jako kelnerka w barze w suterenie, czekając na właściwy moment. On mieszkał bezpośrednio nad
nią. Zapuszczona kamienica z elewacją z piaskowca. Ona dzieliła mieszkanie z
czterema współlokatorkami, nieustannie zakochującymi się i odkochującymi, i
najgorsze chwile przeczekiwała u niego, na grzbiecie jego dłoni rysując budynki
rodzinnego miasta. Tak pokazała mu liceum, do którego chodziła, i szpital, w którym się
urodziła. W moim miasteczku, powiedziała mu, koty w zimie chodzą w sweterkach. Niezawodność
hydrantów sprawdza się na godzinę przed każdym pożarem. Doroczne święto obchodzi
się tylko w lata przestępne. Jego to ciekawiło, pociągał go dotyk cienkopisu na
skórze. Gdy nie mógł zasnąć, małym palcem wodził po nitkowatych dróżkach
prowadzących z poczty na ganek jej domu. Dorastał w dużym mieście i
małomiasteczkowe życie traktował z pewną podejrzliwością, jednak tego
konkretnego miasteczka trudno było nie lubić: drzwi niezamykane na noc i
oranżada z lodami, lekarze, do których mówi się po imieniu, uliczne parady odbywane
z byle powodu. Ona poprawiała kreski, które się wytarły, dodając nowe aleje i
zabytkowe budynki, aż rysunki sięgnęły jego łopatki. Powiedziała mu, że ma plan
co do reszty jego ciała, a potem przestała przychodzić, bez słowa ostrzeżenia. On
nasłuchiwał odgłosu jej kroków na schodach, ale bez skutku. Tydzień później
zapukał do jej drzwi. Otworzyła jedna z współlokatorek, w szlafroku, a on
zapytał o nią. Pojechała do domu, odparła, z tuszem do powiek rozmazanym pod
oczami. Chciał wiedzieć, kiedy wyjechała, ale zanim zdążył dokończyć, zatrzasnęła
mu drzwi przed nosem. Stojąc w progu, podciągnął rękaw swetra. Linie zniknęły,
zatarte przez tygodnie nieobecności. Śledził je tysiące razy, obserwował, jak czubek
mazaka pełznie po jego skórze w kolejne wieczory. Gdyby tylko dalej poruszał stopami,
był przekonany, że ponownie zaprowadziłyby go do niej.
Originally published here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz