Urodził
się ze złotym sercem. Lekarze gapili się na zdjęcia rentgenowskie, szczęki im
opadły, nie pojmowali, jak coś takiego może bić, nie mówiąc już o tłoczeniu krwi,
poskrobali więc w notatnikach, przepisali niepotrzebne leki, by zaznaczyć
własną powagę, i odesłali chłopca do domu.
Wkrótce zachorował.
Wyzdrowiał, lecz do końca życia pozostał słabowity.
Nawet
wśród członków jego rodziny panowała zgoda, że złote serce to nienajlepsze
rozwiązanie. Człowiekowi bardziej przydałoby się żelazne płuco albo kamienne
nerki, a nawet para mosiężnych jąder pozwoliłaby łatwiej przetrwać w świecie.
Chłopiec
wyrósł na mężczyznę i chociaż zawsze był wrażliwy na ludzkie nieszczęście, nie
mówiąc już o muzyce country and western, to starał się, jak mógł, i dawał sobie
radę... aż do dnia, gdy znalazł go człowiek bez serca. Ten ostatni rozciął mu
pierś, wyrwał złote serce i wsadził do własnej klatki piersiowej.
Przez chwilę
biło równo, niczym kuranty odgrywające kompozycję Beethovena, potem jednak
pieśń ucichła, a serce zaczęło rdzewieć, kruszeć, aż rozpadło się zupełnie, a
człowiek bez serca znowu był bez serca i krzyczał.
Tymczasem
człowiek o złotym sercu otrzepał się, pierś mu się zagoiła, a miejscu starego
złotego serca wyrosło nowe.
- Jak? –
chciał wiedzieć człowiek bez serca.
Lecz człowiek
o złotym sercu tylko wzruszył ramionami, a potem poczęstował człowieka bez serca
filiżanką herbaty, dał mu wszystkie drobne, jakie miał w kieszeni, i wszystko
inne, co tylko mógł.
Originally published here.
Originally published here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz