Luitpold
Wolkenstein, finansista i dyplomata na małą, natrętną i zarozumiałą skalę,
siedział w ulubionej kawiarni w znanej na cały świat stolicy Habsburgów, twarzą
w twarz z egzemplarzem „Neue Freie Presse”, filiżanką kawy z bitą śmietaną oraz
dyżurną szklanką wody, które pikolak o ładnie sklepionej czaszce przed chwilą
mu przyniósł. Od wielu lat, dłużej niż trwa życie przeciętnego psa, pikolacy o ładnie
sklepionej czaszce kładli na jego stoliku egzemplarz „Neue Freie Presse” oraz
filiżankę kawy z bitą śmietaną; od lat siadywał w tym samym miejscu, pod zakurzonym wypchanym orłem,
który niegdyś jako żywy ptak szybował nad górami Styrii, a teraz stał się
monstrualnym symbolem z doczepioną drugą głową i złoconą koroną na obu. Dzisiaj
Luitpold czytał tylko pierwszy artykuł w gazecie, ale za to czytał go raz po raz.
„Turecka
forteca Kirk Kilise[1] padła
(...) Zdobycie Kumanova przez Serbów oficjalnie potwierdzone (...) Dla
Konstantynopola fakty te oznaczają perspektywę rodem z królewskich tragedii
Szekspira (...) W okolicach Adrianopola i regionie wschodnim, gdzie toczy się
obecnie wielka bitwa, zadecyduje się nie tylko przyszłość Turcji, lecz także międzynarodowa
pozycja i wpływ krajów bałkańskich”.
Od wielu
lat, dłużej niż trwa życie przeciętnego psa, Luitpold Wolkenstein śledził
pretensje i wysiłki krajów bałkańskich nad filiżanką kawy z bitą śmietaną,
którą przynosili mu pikolacy o ładnie sklepionej czaszce. Chociaż nigdy nie był
dalej na wschód niż na targu końskim w Temeswarze[2],
nigdy nie zaryzykował osobistej konfrontacji z niczym potencjalnie bardziej niebezpiecznym
niż zając lub kuropatwa, uznawał siebie za ostatecznego sędziego i arbitra
militarnej i narodowej krzepy kraików graniczących z CK Monarchią przez Dunaj. Na
jego osąd składała się bezlitosna pogarda dla drobnych wysiłków oraz
niekwestionowany szacunek dla silnych batalionów i pełnych kies. Nad całymi
Bałkanami i ich trudną historią wisiała magia słów „Wielkie Mocarstwa”, co
brzmiało jeszcze bardziej imponująco w wersji teutońskiej: „Die Grossmachte”.
Czcząca
siłę, moc i pieniądze podobnie jak starsza, nerwowa kobieta mogłaby czcić młodzieńczą
fizyczną energię, nasza zadowolona z siebie, pulchna kawiarniana wyrocznia
wyśmiała właśnie i wydrwiła ambicje bałkańskich królewiątek i ich poddanych, wytaczając
przeciwko nim baterię dziwnych dźwięków wargowych, których Wiedeńczyk używa
jako języka pomocniczego dla wyrażenia swych myśli, gdy te nie są pochlebne. Brytyjscy
podróżnicy po wizycie na Bałkanach wysoko oceniali Bułgarów i ich przyszłość, a
oficerowie rosyjscy po przyjrzeniu się ich armii wyznawali, że „jest to coś, z
czym trzeba się liczyć, i nie myśmy to stworzyli, lecz oni sami”. Jednak nasza
Pytia, popijając kawę i grając godzinami w domino, śmiała się, potrząsała
głową i ogłaszała kwintesencje mądrości swego zamku. To prawda, że Grossmachte
nie zdołały jak dotąd stłumić bicia bojowych werbli; odezwać się będę musiały liczne
bataliony Imperium Osmańskiego, a potem przemówią pieniądze i groźby Mocarstw i
ostatnie słowo będzie należeć do nich. W wyobraźni Luitpold słyszał, jak miarowy
krok uzbrojonych w bagnety żołnierzy w czerwonych fezach odbija się echem od
bałkańskich przełęczy, widział odzianych w owcze skóry ludzików uciekających z
powrotem do swoich wiosek, widział dostojnego rzecznika Mocarstw łajającego,
dyktującego, korygującego i przywracającego rzeczy z powrotem na ich właściwe
miejsce, zamiatającego kurz wzniecony przez konflikt, a teraz jego uszy musiały
słuchać bicia bojowych werbli zmierzającego w całkiem innym kierunku, musiały
słuchać marszowego tupotu batalionów większych, odważniejszych i bardziej
wprawnych w sztuce wojennej, niż ktokolwiek w tych stronach uważał za możliwe;
jego oczy musiały czytać zawarte w szpaltach ulubionej gazety ostrzeżenie, iż pojawił
się nowy czynnik, który Grossmachte musiały wziąć pod uwagę i z którym musiały
się liczyć, a który przyzwyczajone były od dawna lekceważyć. „Wielkim Mocarstwom
nie będzie łatwo przekonać kraje bałkańskie co do nienaruszalności zasady, iż
Europa nie może pozwolić na żadne nieuzgodnione z nią nowe podziały na
Wschodzie. Nawet dzisiaj, gdy wynik wojny wciąż jeszcze pozostaje nieustalony, mówi
się o projekcie unii fiskalnej rozciągającej się na całe Bałkany, a także o
unii konstytucyjnej wzorowanej na Cesarstwie Niemieckim. Być może jest to tylko
polityczna burza w szklance wody, nie da się jednak nie zauważyć, iż kraje
bałkańskie sprzymierzone ze sobą posiadają siłę militarną, z którą Wielkie Mocarstwa
muszą się liczyć (...) Narody, którzy przelewały krew na polach bitew i
poświęciły całe pokolenie mężczyzn zdolnych nosić broń, by zjednoczyć się ze
swymi pobratymcami, nie pozostaną dłużej w zależności od Wielkich Mocarstw lub
Rosji, lecz pójdą własną drogą (...) Krew, która została rozlana, po raz
pierwszy nadaje dzisiaj autentyczny odcień purpurze bałkańskich królów. Wielkie
Mocarstwa nie mogą zignorować faktu, iż naród, który posmakował zwycięstwa, nie
pozwoli zagnać się z powrotem w dawne granice. Turcja straciła dzisiaj nie tylko
Kirk Kilise i Kumanovo, lecz także Macedonię”.
Luitpold
Wolkenstein dopił kawę, która jednakowoż straciła jakby smak. Jego świat, jego
pompatyczny, imponujący, wszechmocny świat, skurczył się nagle. Wielkie skarbce
i wielkie groźby otrzymały bezceremonialną sójkę w bok; siła, której nie mógł
pojąć, której nie potrafił sobie wyobrazić, dała się boleśnie odczuć. Czcigodni
cezarowie mamony i zbrojeń spoglądali marszcząc czoło na toczące się zmagania, a
idący na śmierć nie pozdrawiali ich, nie zamierzali ich pozdrawiać. Niechętni
uczniowie dostawali nauczkę, lekcję szacunku dla pewnych fundamentalnych
pryncypiów, i to nie małe walczące państwa były tymi, którzy tę nauczkę
otrzymywali.
Luitpold
Wolkenstein nie czekał na przybycie pozostałych graczy w domino. Oni również
przeczytali artykuł w „Neue Freie Presse”. A są chwile, gdy największym
zbawieniem dla wyroczni jest nie musieć odpowiadać na pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz