piątek, 27 grudnia 2013

Saki (Hector Hugh Munro), „Purpura bałkańskich królów” (1919)

Luitpold Wolkenstein, finansista i dyplomata na małą, natrętną i zarozumiałą skalę, siedział w ulubionej kawiarni w znanej na cały świat stolicy Habsburgów, twarzą w twarz z egzemplarzem „Neue Freie Presse”, filiżanką kawy z bitą śmietaną oraz dyżurną szklanką wody, które pikolak o ładnie sklepionej czaszce przed chwilą mu przyniósł. Od wielu lat, dłużej niż trwa życie przeciętnego psa, pikolacy o ładnie sklepionej czaszce kładli na jego stoliku egzemplarz „Neue Freie Presse” oraz filiżankę kawy z bitą śmietaną; od lat siadywał w tym samym  miejscu, pod zakurzonym wypchanym orłem, który niegdyś jako żywy ptak szybował nad górami Styrii, a teraz stał się monstrualnym symbolem z doczepioną drugą głową i złoconą koroną na obu. Dzisiaj Luitpold czytał tylko pierwszy artykuł w gazecie, ale za to czytał go raz po raz.

„Turecka forteca Kirk Kilise[1] padła (...) Zdobycie Kumanova przez Serbów oficjalnie potwierdzone (...) Dla Konstantynopola fakty te oznaczają perspektywę rodem z królewskich tragedii Szekspira (...) W okolicach Adrianopola i regionie wschodnim, gdzie toczy się obecnie wielka bitwa, zadecyduje się nie tylko przyszłość Turcji, lecz także międzynarodowa pozycja i wpływ krajów bałkańskich”.

Od wielu lat, dłużej niż trwa życie przeciętnego psa, Luitpold Wolkenstein śledził pretensje i wysiłki krajów bałkańskich nad filiżanką kawy z bitą śmietaną, którą przynosili mu pikolacy o ładnie sklepionej czaszce. Chociaż nigdy nie był dalej na wschód niż na targu końskim w Temeswarze[2], nigdy nie zaryzykował osobistej konfrontacji z niczym potencjalnie bardziej niebezpiecznym niż zając lub kuropatwa, uznawał siebie za ostatecznego sędziego i arbitra militarnej i narodowej krzepy kraików graniczących z CK Monarchią przez Dunaj. Na jego osąd składała się bezlitosna pogarda dla drobnych wysiłków oraz niekwestionowany szacunek dla silnych batalionów i pełnych kies. Nad całymi Bałkanami i ich trudną historią wisiała magia słów „Wielkie Mocarstwa”, co brzmiało jeszcze bardziej imponująco w wersji teutońskiej: „Die Grossmachte”.

Czcząca siłę, moc i pieniądze podobnie jak starsza, nerwowa kobieta mogłaby czcić młodzieńczą fizyczną energię, nasza zadowolona z siebie, pulchna kawiarniana wyrocznia wyśmiała właśnie i wydrwiła ambicje bałkańskich królewiątek i ich poddanych, wytaczając przeciwko nim baterię dziwnych dźwięków wargowych, których Wiedeńczyk używa jako języka pomocniczego dla wyrażenia swych myśli, gdy te nie są pochlebne. Brytyjscy podróżnicy po wizycie na Bałkanach wysoko oceniali Bułgarów i ich przyszłość, a oficerowie rosyjscy po przyjrzeniu się ich armii wyznawali, że „jest to coś, z czym trzeba się liczyć, i nie myśmy to stworzyli, lecz oni sami”. Jednak nasza Pytia, popijając kawę i grając godzinami w domino, śmiała się, potrząsała głową i ogłaszała kwintesencje mądrości swego zamku. To prawda, że Grossmachte nie zdołały jak dotąd stłumić bicia bojowych werbli; odezwać się będę musiały liczne bataliony Imperium Osmańskiego, a potem przemówią pieniądze i groźby Mocarstw i ostatnie słowo będzie należeć do nich. W wyobraźni Luitpold słyszał, jak miarowy krok uzbrojonych w bagnety żołnierzy w czerwonych fezach odbija się echem od bałkańskich przełęczy, widział odzianych w owcze skóry ludzików uciekających z powrotem do swoich wiosek, widział dostojnego rzecznika Mocarstw łajającego, dyktującego, korygującego i przywracającego rzeczy z powrotem na ich właściwe miejsce, zamiatającego kurz wzniecony przez konflikt, a teraz jego uszy musiały słuchać bicia bojowych werbli zmierzającego w całkiem innym kierunku, musiały słuchać marszowego tupotu batalionów większych, odważniejszych i bardziej wprawnych w sztuce wojennej, niż ktokolwiek w tych stronach uważał za możliwe; jego oczy musiały czytać zawarte w szpaltach ulubionej gazety ostrzeżenie, iż pojawił się nowy czynnik, który Grossmachte musiały wziąć pod uwagę i z którym musiały się liczyć, a który przyzwyczajone były od dawna lekceważyć. „Wielkim Mocarstwom nie będzie łatwo przekonać kraje bałkańskie co do nienaruszalności zasady, iż Europa nie może pozwolić na żadne nieuzgodnione z nią nowe podziały na Wschodzie. Nawet dzisiaj, gdy wynik wojny wciąż jeszcze pozostaje nieustalony, mówi się o projekcie unii fiskalnej rozciągającej się na całe Bałkany, a także o unii konstytucyjnej wzorowanej na Cesarstwie Niemieckim. Być może jest to tylko polityczna burza w szklance wody, nie da się jednak nie zauważyć, iż kraje bałkańskie sprzymierzone ze sobą posiadają siłę militarną, z którą Wielkie Mocarstwa muszą się liczyć (...) Narody, którzy przelewały krew na polach bitew i poświęciły całe pokolenie mężczyzn zdolnych nosić broń, by zjednoczyć się ze swymi pobratymcami, nie pozostaną dłużej w zależności od Wielkich Mocarstw lub Rosji, lecz pójdą własną drogą (...) Krew, która została rozlana, po raz pierwszy nadaje dzisiaj autentyczny odcień purpurze bałkańskich królów. Wielkie Mocarstwa nie mogą zignorować faktu, iż naród, który posmakował zwycięstwa, nie pozwoli zagnać się z powrotem w dawne granice. Turcja straciła dzisiaj nie tylko Kirk Kilise i Kumanovo, lecz także Macedonię”.

Luitpold Wolkenstein dopił kawę, która jednakowoż straciła jakby smak. Jego świat, jego pompatyczny, imponujący, wszechmocny świat, skurczył się nagle. Wielkie skarbce i wielkie groźby otrzymały bezceremonialną sójkę w bok; siła, której nie mógł pojąć, której nie potrafił sobie wyobrazić, dała się boleśnie odczuć. Czcigodni cezarowie mamony i zbrojeń spoglądali marszcząc czoło na toczące się zmagania, a idący na śmierć nie pozdrawiali ich, nie zamierzali ich pozdrawiać. Niechętni uczniowie dostawali nauczkę, lekcję szacunku dla pewnych fundamentalnych pryncypiów, i to nie małe walczące państwa były tymi, którzy tę nauczkę otrzymywali.

Luitpold Wolkenstein nie czekał na przybycie pozostałych graczy w domino. Oni również przeczytali artykuł w „Neue Freie Presse”. A są chwile, gdy największym zbawieniem dla wyroczni jest nie musieć odpowiadać na pytania.



Originally published as The Purple of the Balkan Kings.



[1] Miasto w europejskiej części Turcji, obecna nazwa Kırklareli.
[2] Miasto w zachodniej Rumunii, obecna nazwa Timiszoara.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz