wtorek, 24 grudnia 2013

Ryan MacDonald, "Widoczne cechy organizmów"

W zoo osiągamy wiele rzeczy. Zwierzęta są zawsze nakarmione i zamknięte w klatkach. Wnętrza klatek są obficie spłukiwane wodą i zwiedzający wszystko dobrze widzą, mimo że zwierzęta przez większość czasu w ogóle się nie poruszają. Moja córka nie bardzo toleruje takie rzeczy. Ma cztery lata i ogólnie niski próg tolerancji. - Są takie smutne - mówi. - Nie są smutne – odpowiadam. - Może trochę tęsknią za domem, może czują się trochę samotne, ale nie są smutne. - Wczoraj wszedłem do klatki pingwinów. Śmierdziało w niej chlorem i niemytymi nogami, więc uchyliłem drzwi, by trochę się wywietrzyło. Pingwin przecisnął się przez szparę i wybiegł na ścieżkę. Był zbyt śliski, żeby dało się go złapać. Cisnąłem weń kamieniem, żeby nie wbiegł do klatki niedźwiedzi polarnych. Niestety chybiłem i znalazł się w środku. - Żeby zostać w całości pożartym! – powiedziałem triumfująco do wstrząśniętych gapiów, unosząc dłonie ku niebu dla lepszego efektu. Moja córka jest teraz w pomieszczeniu pracowniczym, gdzie bada sowie wypluwki. Wyciąga z nich maleńkie czaszki myszek. Chce zostać zoologiem. - Lubię badać sprawy z różnych punktów widzenia, tatusiu – mówi. Nie jestem za ani przeciw. Wolałbym jednak, żeby zainteresowała się botaniką, albo jazdą figurową na lodzie, czymś mniej odpychającym, ładniej pachnącym. Moja córka brzydko kuleje. Dlatego zostanie starą panną, myślę sobie. Moja córka, kulejąca pani zoolog. I tak nie przestanę jej kochać. Dzisiaj kupiliśmy sobie lody w budce przy wejściu do zoo. Patrzyłem, jak je, z nosem i policzkami umazanymi czekoladą. Ubrudziła się nawet na czole. To obrzydliwe, pomyślałem, i wytarłem jej twarz mokrą chusteczką. Potem zabrałem ją do oranżerii, by pokazać jej okazy flory. Szliśmy powoli alejkami, wyciągając ręce na boki, by spodem dłoni muskać wierzchołki roślin. Moja córka śpiewała idąc, coś o widocznych cechach organizmów o korzystnym fenotypie. Potem obserwowaliśmy urodziny małego nosorożca. Było to magiczne przeżycie, niewątpliwie, i trudne do zniesienia. Gdy samica nosorożca rodzi, drży na całym ciele, tak jak – założę się – drżą wszystkie matki, rodząc dziecko. Gdy było już po wszystkim, ułożyła się przy maleństwie, obwąchując je swymi wspaniałymi nozdrzami. Potem postawiła je na nogi za pomocą rogu. Zawsze chciałem być matką, choćby tylko po to, by drżeć, by czuć ciepło opuszczającej me ciało istoty. - To się nigdy nie zdarzy! – powiedziałem triumfująco do nosorożców w ich pachnącej sianem klatce.

Originally published by American Short Fiction.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz