Pi: liczba niewymierna równa stosunkowi długości obwodu
koła do długości jego średnicy, symbol π, wartość ok. 3,14159, po raz pierwszy
wymieniana w egipskim papirusie Rhinda z ok. 1900 r. p.n.e.
Emiliano
spieszył przez Plaza del Potro, podczas gdy zachodzące słońce nadziewało się na
najwyższy minaret kordobańskiego Wielkiego Meczetu. Po jednej stronie placu niechlujny
żebrak recytował sury Koranu, lecz choć wymagało to niezwykłej pamięci,
niewiele monet wpadało do jego miski. Emiliano powinien być zadowolony. To był
jego ostatni dzień w mieście pogan. Jutro pojedzie na wschód, do Barcelony, a
stamtąd popłynie do domu, do Wenecji. Problem polegał na tym, że będzie wracał z
pustymi rękami.
Skręcił w
wąską alejkę, gdzie zaśpiew muezzina odbijał się echem od kamiennych ścian, a znad
garnca z duszoną ciecierzycą na stoisku ulicznego sprzedawcy unosił się zapach
kolendry. Wiele miesięcy temu Emiliano przybył incognito do Kordoby, by wydobyć
tajemnice liczby pi od wielkiego islamskiego matematyka Faisala al-Khalsiego,
który obliczył świętą liczbę do szóstego miejsca po przecinku. Szóstego! Od poznania
dokładnej wartości tej kluczowej stałej matematycznej zależały dalsze postępy w
astronomii, nawigacji i sztuce wojennej – nie wspominając już o chwale
chrześcijaństwa – a przełożonych Emiliana w Rzymie przerażała myśl, iż Nieprzyjaciel
mógłby uzyskać nad nimi przewagę.
Dotarłszy
do domu matematyka, Emiliano odmówił szeptem modlitwę i zapukał do drzwi z
polerowanego klonowego drewna. Otworzył sam Faisal, ubrany w jedwabną szatę,
która wydęła się na wietrze.
- Bracie –
rzekł, chwytając Emiliana za ramię. – Wejdź, wejdź!
Za jego
plecami z piwnicznych drzwi wyłonił się ciemnoskóry sługa, niosący solidną
drewnianą tacę. Odwrócił się i starannie zawarł wrota. Emiliano zawsze
zastanawiał się, co lub kogo matematyk ukrywa w podziemiach swego domostwa,
lecz wyraźnie zakazano mu tam wchodzić.
- Nie
przeszkadzam? – zapytał, unosząc brwi.
Na twarzy matematyka
odmalowało się chwilowe rozdrażnienie, ale szybko się opanował. – Ależ skąd. –
Obrócił się, unosząc wskazujący palec. – Dzisiaj ucztujemy! – Wkraczając do obszernej
komnaty wyłożonej delikatnymi brokatami i kolorowymi poduszkami, Emiliano nie
mógł przestać myśleć o tym, jakież to matematyczne skarby kryją się pod
podłogą.
Gdy
usiedli, Emiliano niezwłocznie przeszedł do interesującego go tematu. –
Powiedz, o mądry, czy dowiedziałeś się czegoś więcej o umyśle Allacha? – Nie sprawiało
mu przyjemności określanie liczby pi w ten sposób, tak jednak nazywał ją
Faisal, a dzisiaj Emiliano zamierzał być dla niego słodki jak wanilia.
- Zebrałem
zaledwie kilka ziarenek piasku z rozległej pustyni, jaką jest umysł Stwórcy. Jakimż
klejnotem jest jednak każde z nich! – Spod niskiego stołu, na którym stały misy
z nadziewanymi liśćmi winorośli, podpłomykami, korzennie przyprawianym kuskusem
i tuzinem innych smakołyków, matematyk wydobył zwój papirusu. Zrobiwszy miejsce
na stole, rozpostarł go.
Emiliano
wbił wzrok w cyfry pięknie wykaligrafowane pełnym zawijasów pismem.
3, 1 4 1 5
9 2 6 5.
Były jak
cekiny lśniące jaskrawo na surowym płótnie. Próbował je zapamiętać, ale skakały
mu przed oczami niczym ryba trzepocząca się w sieci.
- Ile? –
wyszeptał, a z kącika ust pociekła mu ślina.
- Dziewięć
– odparł Faisal z dumą, muskając palcami powierzchnię papieru, a potem szybko
zrolował zwój.
Nawet
gdyby Emiliano zdążył zapamiętać sekwencję cyfr, nie znając metody, jaką została
obliczona, nie wiedziałby, czy jest poprawna. A jeżeli muzułmanie znali wartość
liczby pi... zadrżał na myśl o ich okrętach wojennych penetrujących nieznane
wody, o ustawionych na ich pokładzie trebuszach zdolnych miotać pociski z
wielką dokładnością. Sycylia, Bari, być może nawet Wenecja znalazłyby się w
niebezpieczeństwie.
Przez
resztę uczty i potem, gdy obaj mężczyźni na przemian pociągali aromatyczny dym
z bogato rzeźbionej fajki wodnej, Emiliano nie przestawał wypytywać gospodarza.
Czy jego metoda oparta była na greckiej geometrii czy na arabskiej algebrze? Wykorzystywała
różniczkowanie, wielokąty, kwadraturę koła? Emiliano szkicował i wyjaśniał
swoje pomysły, ale jego brodaty gospodarz potrząsał tylko głową.
- Posiadasz
znakomity umysł, bracie – rzekł wreszcie. – Wracaj do domu i dogłębnie
przebadaj nurtujące cię zagadnienie. Twoje idee są jak ziarna rzucone w żyzną
glebę i wydadzą piękne owoce.
Emiliana
nie interesowały spekulacje. Z pewnością nie zainteresują też Rzymu. Oszołomiony
tytoniowym dymem, chwycił gospodarza za poły szaty i przyciągnął ku sobie. –
Kłamiesz! Muzułmaninowi nie wolno mówić nieprawdy, a jednak potrząsasz tylko głową
na każdą z moich hipotez.
- Bo taka
jest prawda! – zagrzmiał Faisal, odpychając dłonie Emiliana. – Wiemy, że ziemie
chrześcijańskie pogrążone są w mroku i pogańscy szpiedzy próbują wykraść nasze
tajemnice, nie sądziliśmy jednak, że będą aż tak zuchwali! Bardzo dobrze,
oszuście, chcesz wiedzieć, jak zdołałem obliczyć wartość umysłu Allacha? Powiem
ci, ale za określoną cenę. – Faisal wstał, wygładzając szatę, a Emilianowi
żywiej zabiło serce. – Za cenę twojej wolności.
Emiliano
posmutniał i opuścił głowę.
- Gomis
odprowadzi cię do drzwi – rzekł Faisal i wyszedł, a płomienie świec zamigotały
od podmuchu.
Emiliano
wpatrywał się w papirus, który rozgniewany matematyk nieopatrznie zostawił na
stole. Nie namyślając się wiele, wsunął go sobie za pazuchę, na moment przed
tym, jak do komnaty wszedł sługa. Wstał i ruszył za muskularnym ciemnoskórym
mężczyzną prowadzącym go przez pogrążone w półmroku korytarze, a po głowie
tłukła mu się jedna myśl: a jeżeli cyfry się nie zgadzają? Musiał dowiedzieć
się więcej.
Chwycił
stojącą przy głównych drzwiach figurkę z twardego drewna i rąbnął nią sługę w
tył wygolonej czaszki. Mężczyzna osunął się bezdźwięcznie na ziemię. Emiliano
odpiął pęk kluczy, który Maur miał przytroczony do pasa, i zaczął po kolei przymierzać
je do zamka w piwnicznych drzwiach. Przy trzeciej próbie rygiel odskoczył i
Emiliano zszedł na dół po schodach oświetlonych blaskiem pochodni.
Po
piwnicznej izbie krążył młody mężczyzna o bladej skórze i przerzedzonych
włosach, obgryzając paznokcie, przewracając oczami, czasem uśmiechając się albo
mrucząc coś pod nosem, a potem nagle robiąc zbolałą minę, by po mniej więcej
minucie podbiec do niewielkiego biurka i zapisać długaśną liczbę.
- Lubisz
jabłka? – zapytał, podsuwając Emilianowi półmisek z owocami. – Na biurku piętrzyły
się stosy kartek, z cyframi gęsto nagryzmolonymi na marginesie. To tak Faisal
poznał wartość umysłu Allacha? Słuchając rojeń wariata? Zniesmaczony Emiliano
wyciągnął zwój zza pazuchy, cisnął nim w piwnicznego lokatora i wybiegł w noc.
Miesiąc
później stał w podcieniach Palazzo Ducale, zdając doży relację ze swych przygód.
- W tamtej
piwnicy z pewnością był jeden głupiec – rzekł najwyższy urzędnik Republiki
Weneckiej, splatając dłonie, gdy Emiliano skończył. - Ty.
- Jak to?
- Czy
nigdy nie widziałeś ludzi popisujących się umiejętnością błyskawicznego
liczenia na Ponte di Rialto? – Doża potrząsnął głową. – Ten chłopak nie był
idiotą. Był sawantem.
Zwój –
umysł Allacha – miał go w rękach. A potem go wyrzucił.
- Chodźmy –
powiedział doża. – Musimy się modlić.
Originally published here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz