poniedziałek, 30 grudnia 2013

Stephen Gaskell, „Umysł Allacha”

Pi: liczba niewymierna równa stosunkowi długości obwodu koła do długości jego średnicy, symbol π, wartość ok. 3,14159, po raz pierwszy wymieniana w egipskim papirusie Rhinda z ok. 1900 r. p.n.e.

Emiliano spieszył przez Plaza del Potro, podczas gdy zachodzące słońce nadziewało się na najwyższy minaret kordobańskiego Wielkiego Meczetu. Po jednej stronie placu niechlujny żebrak recytował sury Koranu, lecz choć wymagało to niezwykłej pamięci, niewiele monet wpadało do jego miski. Emiliano powinien być zadowolony. To był jego ostatni dzień w mieście pogan. Jutro pojedzie na wschód, do Barcelony, a stamtąd popłynie do domu, do Wenecji. Problem polegał na tym, że będzie wracał z pustymi rękami.

Skręcił w wąską alejkę, gdzie zaśpiew muezzina odbijał się echem od kamiennych ścian, a znad garnca z duszoną ciecierzycą na stoisku ulicznego sprzedawcy unosił się zapach kolendry. Wiele miesięcy temu Emiliano przybył incognito do Kordoby, by wydobyć tajemnice liczby pi od wielkiego islamskiego matematyka Faisala al-Khalsiego, który obliczył świętą liczbę do szóstego miejsca po przecinku. Szóstego! Od poznania dokładnej wartości tej kluczowej stałej matematycznej zależały dalsze postępy w astronomii, nawigacji i sztuce wojennej – nie wspominając już o chwale chrześcijaństwa – a przełożonych Emiliana w Rzymie przerażała myśl, iż Nieprzyjaciel mógłby uzyskać nad nimi przewagę.

Dotarłszy do domu matematyka, Emiliano odmówił szeptem modlitwę i zapukał do drzwi z polerowanego klonowego drewna. Otworzył sam Faisal, ubrany w jedwabną szatę, która wydęła się na wietrze.

- Bracie – rzekł, chwytając Emiliana za ramię. – Wejdź, wejdź!

Za jego plecami z piwnicznych drzwi wyłonił się ciemnoskóry sługa, niosący solidną drewnianą tacę. Odwrócił się i starannie zawarł wrota. Emiliano zawsze zastanawiał się, co lub kogo matematyk ukrywa w podziemiach swego domostwa, lecz wyraźnie zakazano mu tam wchodzić.

- Nie przeszkadzam? – zapytał, unosząc brwi.

Na twarzy matematyka odmalowało się chwilowe rozdrażnienie, ale szybko się opanował. – Ależ skąd. – Obrócił się, unosząc wskazujący palec. – Dzisiaj ucztujemy! – Wkraczając do obszernej komnaty wyłożonej delikatnymi brokatami i kolorowymi poduszkami, Emiliano nie mógł przestać myśleć o tym, jakież to matematyczne skarby kryją się pod podłogą.

Gdy usiedli, Emiliano niezwłocznie przeszedł do interesującego go tematu. – Powiedz, o mądry, czy dowiedziałeś się czegoś więcej o umyśle Allacha? – Nie sprawiało mu przyjemności określanie liczby pi w ten sposób, tak jednak nazywał ją Faisal, a dzisiaj Emiliano zamierzał być dla niego słodki jak wanilia.

- Zebrałem zaledwie kilka ziarenek piasku z rozległej pustyni, jaką jest umysł Stwórcy. Jakimż klejnotem jest jednak każde z nich! – Spod niskiego stołu, na którym stały misy z nadziewanymi liśćmi winorośli, podpłomykami, korzennie przyprawianym kuskusem i tuzinem innych smakołyków, matematyk wydobył zwój papirusu. Zrobiwszy miejsce na stole, rozpostarł go.

Emiliano wbił wzrok w cyfry pięknie wykaligrafowane pełnym zawijasów pismem.

3, 1 4 1 5 9 2 6 5.

Były jak cekiny lśniące jaskrawo na surowym płótnie. Próbował je zapamiętać, ale skakały mu przed oczami niczym ryba trzepocząca się w sieci.

- Ile? – wyszeptał, a z kącika ust pociekła mu ślina.

- Dziewięć – odparł Faisal z dumą, muskając palcami powierzchnię papieru, a potem szybko zrolował zwój.

Nawet gdyby Emiliano zdążył zapamiętać sekwencję cyfr, nie znając metody, jaką została obliczona, nie wiedziałby, czy jest poprawna. A jeżeli muzułmanie znali wartość liczby pi... zadrżał na myśl o ich okrętach wojennych penetrujących nieznane wody, o ustawionych na ich pokładzie trebuszach zdolnych miotać pociski z wielką dokładnością. Sycylia, Bari, być może nawet Wenecja znalazłyby się w niebezpieczeństwie.

Przez resztę uczty i potem, gdy obaj mężczyźni na przemian pociągali aromatyczny dym z bogato rzeźbionej fajki wodnej, Emiliano nie przestawał wypytywać gospodarza. Czy jego metoda oparta była na greckiej geometrii czy na arabskiej algebrze? Wykorzystywała różniczkowanie, wielokąty, kwadraturę koła? Emiliano szkicował i wyjaśniał swoje pomysły, ale jego brodaty gospodarz potrząsał tylko głową.

- Posiadasz znakomity umysł, bracie – rzekł wreszcie. – Wracaj do domu i dogłębnie przebadaj nurtujące cię zagadnienie. Twoje idee są jak ziarna rzucone w żyzną glebę i wydadzą piękne owoce.

Emiliana nie interesowały spekulacje. Z pewnością nie zainteresują też Rzymu. Oszołomiony tytoniowym dymem, chwycił gospodarza za poły szaty i przyciągnął ku sobie. – Kłamiesz! Muzułmaninowi nie wolno mówić nieprawdy, a jednak potrząsasz tylko głową na każdą z moich hipotez.

- Bo taka jest prawda! – zagrzmiał Faisal, odpychając dłonie Emiliana. – Wiemy, że ziemie chrześcijańskie pogrążone są w mroku i pogańscy szpiedzy próbują wykraść nasze tajemnice, nie sądziliśmy jednak, że będą aż tak zuchwali! Bardzo dobrze, oszuście, chcesz wiedzieć, jak zdołałem obliczyć wartość umysłu Allacha? Powiem ci, ale za określoną cenę. – Faisal wstał, wygładzając szatę, a Emilianowi żywiej zabiło serce. – Za cenę twojej wolności.

Emiliano posmutniał i opuścił głowę.

- Gomis odprowadzi cię do drzwi – rzekł Faisal i wyszedł, a płomienie świec zamigotały od podmuchu.

Emiliano wpatrywał się w papirus, który rozgniewany matematyk nieopatrznie zostawił na stole. Nie namyślając się wiele, wsunął go sobie za pazuchę, na moment przed tym, jak do komnaty wszedł sługa. Wstał i ruszył za muskularnym ciemnoskórym mężczyzną prowadzącym go przez pogrążone w półmroku korytarze, a po głowie tłukła mu się jedna myśl: a jeżeli cyfry się nie zgadzają? Musiał dowiedzieć się więcej.

Chwycił stojącą przy głównych drzwiach figurkę z twardego drewna i rąbnął nią sługę w tył wygolonej czaszki. Mężczyzna osunął się bezdźwięcznie na ziemię. Emiliano odpiął pęk kluczy, który Maur miał przytroczony do pasa, i zaczął po kolei przymierzać je do zamka w piwnicznych drzwiach. Przy trzeciej próbie rygiel odskoczył i Emiliano zszedł na dół po schodach oświetlonych blaskiem pochodni.

Po piwnicznej izbie krążył młody mężczyzna o bladej skórze i przerzedzonych włosach, obgryzając paznokcie, przewracając oczami, czasem uśmiechając się albo mrucząc coś pod nosem, a potem nagle robiąc zbolałą minę, by po mniej więcej minucie podbiec do niewielkiego biurka i zapisać długaśną liczbę.

- Lubisz jabłka? – zapytał, podsuwając Emilianowi półmisek z owocami. – Na biurku piętrzyły się stosy kartek, z cyframi gęsto nagryzmolonymi na marginesie. To tak Faisal poznał wartość umysłu Allacha? Słuchając rojeń wariata? Zniesmaczony Emiliano wyciągnął zwój zza pazuchy, cisnął nim w piwnicznego lokatora i wybiegł w noc.

Miesiąc później stał w podcieniach Palazzo Ducale, zdając doży relację ze swych przygód.

- W tamtej piwnicy z pewnością był jeden głupiec – rzekł najwyższy urzędnik Republiki Weneckiej, splatając dłonie, gdy Emiliano skończył. - Ty.

- Jak to?

- Czy nigdy nie widziałeś ludzi popisujących się umiejętnością błyskawicznego liczenia na Ponte di Rialto? – Doża potrząsnął głową. – Ten chłopak nie był idiotą. Był sawantem.

Zwój – umysł Allacha – miał go w rękach. A potem go wyrzucił.


- Chodźmy – powiedział doża. – Musimy się modlić.

Originally published here.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz