piątek, 27 grudnia 2013

Saki (Hector Hugh Munro), „Herman Gniewliwy. Historia wielkiego szlochu” (1911)

W drugiej dekadzie dwudziestego stulecia, po tym jak wielka zaraza spustoszyła Anglię, na tronie brytyjskim zasiadł Herman Gniewliwy, zwany również Mądrym. Śmiertelna choroba wygubiła całą rodzinę królewską, aż po trzecie i czwarte pokolenie, i przeto pewnego dnia Herman XIV z dynastii Saxe-Drachsen-Wachtelstein, który był dopiero trzydziesty w kolejce do tronu, koronował się na władcę posiadłości brytyjskich przed- i zamorskich. Była to jedna z tych nieoczekiwanych rzeczy, jakie wydarzają się w polityce, a on wydarzył się nader gruntownie. Pod wieloma względami był najbardziej postępowym monarchą, jaki kiedykolwiek zasiadał na tym ważnym stolcu; zanim ludzie zdążyli się zorientować, gdzie są, byli już gdzie indziej. Nawet jego ministrowie – chociaż tradycyjnie postępowi – z trudem nadążali za tempem jego legislacyjnych inicjatyw.

- W gruncie rzeczy – przyznał premier – przeszkadzają nam te kreatury wzywające do przyznania praw wyborczych kobietom; zakłócają nasze wiece w całym kraju i próbują zamienić Downing Street w coś w rodzaju politycznego pikniku.

- Musimy się nimi zająć – oznajmił Herman.

- No właśnie, zająć – powtórzył premier – w zupełności; ale jak?

- Naszkicuję ustawę – rzekł król, zasiadając do maszyny do pisania – stanowiącą, iż kobiety powinny głosować we wszystkich przyszłych wyborach. Powinny, zważ; a nawet, by wyrazić to jaśniej, muszą. Głosowanie pozostaje dobrowolne, jak dotąd, dla wyborców płci męskiej; lecz każda kobieta mająca od lat dwudziestu jeden do siedemdziesięciu będzie zobowiązana głosować i to nie tylko w wyborach do parlamentu, wojewódzkich, okręgowych, parafialnych i gminnych, lecz także w wyborach na stanowiska koronerów, inspektorów oświaty, administratorów kościelnych, kuratorów muzealnych, urzędników sanepidu, tłumaczy sądowych, nauczycieli pływania, dostawców dla rządu, kierowników chóru, dyrektorów supermarketu, profesorów akademii sztuk pięknych, zakrystianów katedralnych i wszelkich innych funkcjonariuszy lokalnych, których stanowiska wymienię, gdy przyjdą mi do głowy. Wszystkie te stanowiska będą odtąd wybieralne, a niezagłosowanie w jakichkolwiek wyborach właściwych ze względu na adres zamieszkania podlegać będzie karze w wysokości dziesięciu funtów. Nieobecność niepoświadczona zwolnieniem lekarskim będzie uważana za nieusprawiedliwioną. Proszę przeprowadzić tę ustawę przez obie izby parlamentu i przynieść mi do podpisu pojutrze.

Od samego początku ustawa wprowadzająca obowiązek głosowania dla kobiet nie wzbudziła entuzjazmu nawet w tych kręgach, które najgłośniej domagały się owego prawa. Większość kobiet w kraju była obojętnie albo wrogo nastawiona do ich propagandy, a teraz najbardziej nawet fanatycznie nastawione sufrażystki zaczęły zastanawiać się, co tak je pociągało w perspektywie wrzucania wyborczej kartki do urny. W okręgach wiejskich wypełnianie przepisów nowej ustawy było wystarczająco kłopotliwe; w miastach i miasteczkach stało się istnym utrapieniem. Wyborom zdawało się nie być końca. Praczki i szwaczki musiały porzucać robotę i biec głosować, często na kandydata, o którym nigdy wcześniej nie słyszały, dokonując wyboru na chybił trafił; ekspedientki i kelnerki musiały wstawać wcześniej, by zdążyć zagłosować i nie spóźnić się do pracy. Damom z socjety konieczność nieustannego stawiania się w lokalach wyborczych komplikowała życie towarzyskie, a weekendowe imprezy i letnie wakacje stały się stopniowo przywilejem mężczyzn. Kair i Riwiera dostępny były wyłącznie kobietom autentycznie niepełnosprawnym albo niezwykle majętnym, bowiem nawet te zwyczajnie bogate nie chciały po powrocie z dłuższego pobytu znaleźć w skrzynce pocztowej stosu wezwań do zapłaty dziesięciofuntowych grzywien.

Nie było zatem niczym dziwnym, że ruch żądający odebrania kobietom praw wyborczych szybko nabrał masowego charakteru. Liga Antysufrażystowska miała miliony członkiń; jej zielonawo-purpurowe flagi powiewały w całym kraju, a pieśń bojową organizacji, Nie chcemy głosować, nucono praktycznie w każdym domu. Ponieważ metody pokojowe zdawały się nie wzruszać rządu, przedsięwzięto środki bardziej gwałtowne. Rozbijano wiece, nękano ministrów, kąsano policjantów, ogłaszano głodówki, a w rocznicę bitwy pod Trafalgarem kobiety przykuły się rzędami na całej długości kolumny Nelsona tak, że trzeba było zrezygnować z tradycyjnej kwietnej dekoracji. Mimo to rząd uparcie stał na stanowisku, że kobiety powinny głosować.

Wtedy, doprowadzona do ostateczności, jakaś kobieta wpadła na pomysł genialny w swej prostocie. Zorganizowano Wielki Szloch. Zastępy kobiet, po dziesięć tysięcy naraz, szlochały nieprzerwanie w miejscach publicznych stolicy. Szlochały na stacjach kolejowych, w metrze i omnibusach, w Galerii Narodowej, w placówkach armii i marynarki wojennej, w St. James’s Park, na koncertach balladowych, w Prince’s i w Burlington Arcade. Nieprzerwanemu dotąd powodzeniu doskonałej farsy Królik Henry’ego zagroziła obecność kobiet smętnie łkających na parterze, pod sceną i na galerii, a jedna z najciekawszych spraw rozwodowych, stojąca na wokandzie od wielu lat, straciła wiele ze swego błysku z powodu płaczliwego zachowania dużej części widowni.

- Co robić? – zapytał premier, którego kucharka napłakała do wszystkich potraw, jakie były na śniadanie, a niania wyszła, szlochając cicho i żałośnie, by zabrać dzieci na spacer po parku.

- Na wszystko jest czas – rzekł Król – i jest też czas na ustępstwa. Przepchnijcie przez obie izby ustawę zakazującą kobietom głosowania i przynieście mi pojutrze do królewskiego zatwierdzenia.

Gdy premier wyszedł, Herman Gniewliwy, zwany również Mądrym, zachichotał cicho.


- Istnieje więcej sposobów na zabicie kota niż uduszenie go w śmietanie – zacytował – ale nie jestem pewien, czy właśnie ten nie jest najlepszy.

Originally published as Hermann the Irascible—A Story of the Great Weep.

OD REDAKCJI: W Wielkiej Brytanii kobiety uzyskały prawa wyborcze w roku 1928.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz