wtorek, 24 grudnia 2013

Lia Mitchell, "Bonnie i Clyde"

Różnica między ostrzeżeniem i groźbą jest niewielka, a zależy – tak jak to rozumiem – od wyboru. To znaczy, kiedy stojąca nade mną dziewczyna mówi: „Nie ruszaj się albo rozwalę ci łeb”, to czy ona czuje, że ma wybór? Czy też zachodzi tu sytuacja przyczynowo-skutkowa: ja się poruszam, a ona pociąga za spust? Bo jeżeli tak, to ona daje mi ostrzeżenie. Ale jeżeli już zdecydowała, to wtedy jest to groźba. Mogłaby podjąć odwrotną decyzję, a wtedy mam szansę wrócić do domu z nieuszkodzoną czaszką.

Jest to stworzenie drobnokościste, wagi piórkowej, o twarzy osłoniętej i ciele ukrytym w czarnej bluzie z kapturem. Dzieciak, w gruncie rzeczy, o miękkiej, mlecznej skórze i długich rzęsach, ale wie, jak trzymać pistolet. Jej chłopak nie wie; wkroczył do mojego banku, jakby więcej ćwiczył przed lustrem niż na jakiejkolwiek strzelnicy, dzierżąc czterdziestkępiątkę luźno i bokiem, więc jego polecenia („Na kolana, ty lichwiarska gnido”) nie brzmiały zbyt przekonywająco. Potem zjawiła się ona, jej małe paluszki zaciśnięte na kolbie w prawidłowym oburęcznym chwycie, z lufą wycelowaną w środek mojego czoła, i tak znalazłem się na kolanach, modląc się w duchu.

On pilnuje kasjerów, a ona mnie, nie pozwalając oderwać się od podłogi moim kolanom i opaść ramionom z pachami mokrymi od chłodzonego klimatyzacją potu.

- Jak się nazywasz, słonko? – pytam niskim głosem.

Wpatruje się w moją czaszkę, jakbym nie miał oczu.

- Jasne, nie chcesz powiedzieć. W porządku. Ja jestem Roy. Będę cię nazywał Bonnie. Jak Bonnie i Clyde, znasz tę historię?

Żadnej reakcji.

- Widzisz, Bonnie to taka twarda, ładna dziewczyna, a ponieważ niezbyt podoba jej się mieszkanie z rodzicami, to ucieka z gościem imieniem Clyde. Wszystko wygląda fajnie, ale Clyde to niebezpieczna postać. Bonnie nie jest złą osobą, ale zostaje wplątana w całą historię i – muszę ci to powiedzieć – szczęśliwego zakończenia nie ma. Ten gość tutaj, nie wiem, co planuje, ale...

- Szybciej, kurwa! – wrzeszczy Clyde na łkającą Judy w kasie nr 2, a jego krzyk odbija się echem od marmurowej podłogi i pokrytych boazerią ścian.

- Możesz to jeszcze odwrócić, wiesz? Posłuchaj, Bonnie, mam w domu córeczkę. Julia. Ma dziesięć lat. Ty też masz tatę, prawda? On nauczył cię strzelać?

Clyde jest już przy następnej kasie. – Twoja kolej, suko – mówi do Marco.

- Może nie dogadujesz się ze swoim tatą, może poświęca ci za mało czasu,  jest za surowy albo jeszcze coś, ale wiesz przecież, że cię kocha. Tak jak ja kocham moją Julię. Ty też kochasz swojego tatę, prawda?

- Mojego tatę? – pyta Bonnie; ciska mi spojrzenie ciemnozłotych oczu o czarnych źrenicach. – To pieprzony pijak i zbok.

Ucieka momentalnie wzrokiem, ale nie na tyle szybko, bym nie domyślił się, jak to jest: światło z korytarza budzące tę ładną dziewczynę, zgarbione ramiona jej ojca i jego bełkotliwy głos: - Złotko, to był naprawdę ciężki dzień... – Potem gniotący ciężar i zapach whisky, łzy i niemoc, niczym koszmarny sen, serce i płuca wypełnione ołowiem, zduszony oddech.

Nie, ojcostwo to nie jest dla niej nic świętego.

Zamykam się, czekam w milczeniu, obserwuję, jak skupia się w sobie. Rosnące napięcie sprawia, że czuję ból między łopatkami i u podstawy kręgosłupa.


- No już, dziecino, zabierzmy Prosiaczka na przejażdżkę – woła Clyde. Spojrzenie Bonnie przesuwa się błyskawicznie w prawo, a jej głowa zaczyna się obracać. Wypatruję linii jej profilu, by rzucić się naprzód, pod pistoletem, chwycić ją w pół, obalić na ziemię i rozewrzeć jej palce, ale zanim zdążę to uczynić, och, widzę mrugnięcie jej długich powiek, zaskoczenie w jej bursztynowych oczach, i w tym ostatnim wybuchowym ułamku sekundy wiem, wiem, że jej słowa nie były groźbą, lecz ostrzeżeniem.

Originally published by Flash Fiction Online.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz